1 listopada 2013

Modlitwa wewnętrznych uczuć.

Przybywam do was z czymś całkiem innym.
Nie z nową, miłosną historyjką.
Nie parodią, która mogłaby was rozbawić do łez. 
Nie z horrorem.
Zanim to przeczytasz, drogi czytelniku, zastanów się.
Zastanów się, czy w twojej okolicy nie cierpi jakieś małe, bezbronne dziecko.
Czy nie jest katowane, poniżane, czy nie jest świadkiem domowej przemocy.
Czy nie jest zaniedbywane.
Przyjęło się chyba tak na świecie, że ludzie interesują się takimi sprawami, gdy już wydarzy się jakaś tragedia. Wyzywają rodziców tych biednych dzieciaków od bydlaków, sadystów i kto wie co jeszcze.
Ale nikt tak naprawdę nie pomoże. Wcześniej mało interesowało społeczeństwo, kto jak żyje. Znieczulica panuje tak naprawdę wszędzie. Choć sami sobie wmawiamy, że tak nie jest, że my tacy nie jesteśmy... taka jest rzeczywistość. Dopóki my się nie zmienimy, będzie ona trwała nadal.
Po przeczytaniu tego, co dzisiaj napisałam, przemyśl sobie i zacznij patrzeć na wszystko inaczej. Zacznij dostrzegać to, co się dzieje wokół Ciebie. Być może jakieś małe, niewinne dziecko potrzebuje twojej pomocy. 
Nie patrz bezczynnie, nie stój w miejscu, tylko zadziałaj i nie myśl ''Co ja mogę zrobić?''.
Zrób cokolwiek, nim stanie się tragedia taka jak w dzisiejszym one-shocie. 

~*~

Płacz dziecka odbijał się echem od ścian, gubiąc wśród melancholii wrzasków, nieustających wyzwisk i odgłosów tłuczonego szkła. W kącie siedziała skulona mała, około sześcioletnia dziewczynka o kasztanowych włosach i dużych, zielonych tęczówkach. Zaciskała swoje drobne, wychudzone dłonie na uszach, by nie słyszeć tych wszystkich awantur, a z jej zaczerwienionych, inteligentnych oczu, wypływały kolejno słone łzy.
Łapczywie starała się nabrać tlenu w płuca, a z jej zaciśniętych w jedną linię warg, wydobywał się szloch.
Tak cichy, tak niezauważalny dla nikogo.
Jej nienaturalnie zmniejszonym żołądkiem targał głód, a wypieki na policzkach, spowodowane zimnem, zaczęły intensywnie piec. Nikt nigdy nie zważał na dobro tego małego, wystraszonego i strasznie wychudzonego dziecka. Alkohol, przemoc i strach w tym domu, pojawiały się na porządku dziennym.
Z przerażeniem wymalowanym na bladej jak ściana twarzy, wpatrywała się rozszerzonymi, zapłakanymi źrenicami jak ojciec zastępczy znęca się nad starszą siostrą. Złapał ją za tak samo wychodzoną rączkę i uderzył pięścią w siną już od ciosów twarz i rzucił nią o ścianę, na co ta zsunęła się po niej i otarła krew z podbródka wierzchem dłoni. Na drżących nogach podniosła się i obdarzyła mężczyznę pełnym pogardy spojrzeniem. W jej dużych, niebieskich tęczówkach świeciły bursztynowe iskierki i coś, co przypominało determinację. Rozjuszony mężczyzna tylko zacisnął zęby i z dzikim okrzykiem, z całej swej siły kopnął w brzuch bezbronną dziewczynkę, która na raz zwymiotowała szkarłatnym płynem. Trzymając w ustach papierosa, zaciągnął się słodko-gorzkim dymem, który przyjemnie wypełnił jego płuca. Uśmiechnął się chytrze pod nosem i ujął dłoń dziecka, po czym wolną ręką wyciągnął z ust fajkę i zgasił ją na tej małej, drobnej dłoni, boleśnie raniąc jej skórę.
Krzyknęła.
Długo jeszcze katował bezbronne dziecko. Wyładowywał na niej całą frustrację minionego dnia. Całą wściekłość, żal, stres... Kierował swą furię w podopieczną, nie zważając na jej posiniaczone i zakrwawione ciało. Sprawić ból. Widzieć jej żałosną, skrzywioną z cierpienia, zakrwawioną twarz i czerpać z tego dziką satysfakcję. Słyszeć jej jęki i nędzne błagania o życie... Kochał to uczucie. Tą chęć wyrządzenia komuś krzywdy. Była dla niego chlebem powszednim.
Po ciemnych, zakurzonych panelach, sunął wolno szkarłatny, ciepły płyn, brudząc bose stopy dziewczynki skulonej w kącie. Posiniaczona i zakrwawiona ręka jej ukochanej siostry, leżała sztywno, kurcząc się co chwila, pod wpływem każdego kolejnego ciosu. Chciała coś zrobić. Podbiegnąć, przytulić ją i odepchnąć wujka. W najgorszym wypadku byłaby gotowa zepchnąć go ze schodów tylko po to, by uchronić od katuszy swoją siostrzyczkę. Jednak co może zrobić sześcioletnie dziecko, którego nie stać nawet na najcichszy krzyk? Po prostu siedzieć cicho i czekać aż wujek skończy, ponownie zostawiając je same na łaskę losu. Kolejny szloch wydobył się z jej krtani, ginąc wśród rozpaczliwych krzyków katowanego dziecka.
Skąd ta mała siedmiolatka wiedziała, że to się tak skończy?
Z niegasnącą determinacją w oczach, przypatrywała się mężczyźnie, bestialsko kopiącym jej drobne, kruche ciało. Jej spierzchnięte i popękane wargi, bezdźwięcznie wypowiadały w kółko jedno słowo. Przepraszam. Powoli zaczynała krztusić się swoimi własnymi łzami, gdy przy uderzeniu w twarz poczuła w ustach metaliczny posmak. Tak strasznie bolało... W myślach nawoływała imię swojej biologicznej matki, tak płakała, błagała, by ją stamtąd zabrała. Nie chciała więcej czuć bólu. Chciała przytulić się do swojej ukochanej mamusi, czuć jej ciepło i słyszeć kołysankę, śpiewaną jej co wieczór.
Nagle mężczyzna chwycił ją za niemalże hebanowe włosy i szarpnął nią do góry, rzucając o pobliskie meble. Kątem oka dostrzegła, jak chwyta do ręki metalowy pręt. Jak unosi go nad swoją głową, po czym zamachuje się. I poczuła jak uderza ją twardym, zimnym przedmiotem, nie zważając na jej desperackie, przeraźliwe krzyki, wymieszane z jego psychopatycznym śmiechem. Zaczerwieniona, poszarpana skóra ukazywała gdzie nie gdzie, rozszarpane mięśnie a czasem nawet i popękane kości. Blada, opuchnięta twarz, zaplamiona była kroplami swojej własnej, życiodajnej substancji. Z mijającymi minutami, które dla dwóch dziewczynek wydawały się wiecznością, błękitne tęczówki dziecka traciły na swoim radosnym, pełnym życia blasku, stając się puste niczym u rekina. Serce powoli zwalniało swój rytm, a oddech słabł. Ramiona zadrżały pod wpływem fali zimna a drobne palce zacisnęły się na zakrwawionym materiale, białej niegdyś sukienki.
Młodsze dziecko spojrzało na wysoką, hojnie obdarzoną przez matkę naturę blondynkę ze strachem.
Dosyć ładna twarz ciotki dzieci, nie wyrażała żadnych emocji, a brązowe oczy nie ukazywały ani krzty współczucia czy zwykłych ludzkich uczuć. Po prostu stała, oparta o framugę drzwi z rękoma skrzyżowanymi na piersiach i wpatrywała się w bestialski teatrzyk strachu, cierpienia i desperackich wrzasków.
Dlaczego tak się patrzyła? Dlaczego nie przerwała tego okropnego aktu przemocy? Dlaczego nic nie zrobiła? DLACZEGO?! Z zaczerwienionymi od alkoholu policzkami, burknęła coś niewyraźnie pod nosem, po chwili nabierając tlenu w płuca, postanowiła spróbować wypowiedzieć, choć jedno logiczne zdanie.
- Janusz... przestań, zabijesz ją...
Nie twoja sprawa. Warknął. Zrobię to, co będę chciał, reszta może mnie w dupę pocałować.
Kolejny raz uniósł przedmiot w górę, w jego rozszerzonych źrenicach malowało się szaleństwo, a obłąkańczy uśmieszek na twarzy, sam z siebie wyrażał chęć mordu. Jego serce biło nierównomiernie, adrenalina płynąca w żyłach wprowadzała go w stan niesamowitej euforii. Nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że ten niesamowity zapach strachu ofiary, widok łez wypływających z zaczerwienionych tęczówek. Cudowne jęki i wrzaski, błagania o litość, odgłosy gwałtownie wdychanych, spazmatycznych oddechów. Krew. Widok tego szkarłatnego, ciepłego, lepkiego płynu, rozlewającego się wszędzie. Miał ochotę zedrzeć z dziewczynki skórę, robiąc sobie z niej piękny abażur. Rozrywać po kolei jej mięśnie, bawić się nimi, smakować, sprawiać ból i czerpać z tego dziką satysfakcję. Kawałek po kawałku łamać jej kruche, drobne kości i wyrywać je z reszty wycieńczonego, zakrwawionego organizmu. Oblizał tylko językiem spierzchnięte wargi i z premedytacją, zadał ostateczny cios w głowę. Siedmiolatka w końcu przestała się ruszać, kończyny poskręcane pod nienaturalnymi kątami stały się zupełnie sztywne, niczym u lalki. Puste, pozbawionego jakiegokolwiek blasku załzawione oczy, ostatni raz spojrzały na ukochaną siostrę, po czym resztkami sił uśmiechnęła się i bezdźwięcznymi ruchami warg, zaczęła wypowiadać swoje ostatnie słowa.
Wybacz mi, siostrzyczko. Następnym razem na pewno do tego nie dopuszczę...
Młodsza dziewczynka, z przerażeniem obserwowała jak jej siostra umiera. Jak dusza opuszcza jej ciało, by nigdy już nie wrócić. Zmasakrowane zwłoki dziecka, leżało na chłodnej, brudnej podłodze, barwiąc ją szkarłatem, płynącym wolno po całym pomieszczeniu.
Skulona w kącie, zacisnęła swe długie, smukłe palce na kasztanowych włosach, po czym przycisnęła swe małe piąstki do załzawionych oczu. Jej roztrzęsione ciało, zesztywniało, a skurczony żołądek oblała fala gorąca.
Tylko nie jej ukochana siostrzyczka... Nie jej najbliższa... Nie... NIE!
- Ty ją... ty ją zabiłeś. Jęknęła Zuzanna, zatykając usta dłonią. Choć jej głos załamał się, sumienie nie poruszyło sercem. Co my teraz, do kurwy nędzy, mamy zrobić?! Jeżeli ktokolwiek się dowie, będzie po nas! Nie mam zamiaru iść do pierdla przez to, że Tobie zachciało się poznęcać nad tą gówniarą!
- Zamknij się. Odparł bezuczuciowym tonem, wstając na równe nogi. - Nikt prócz nas, nie wie, co tu się wydarzyło. Prócz nas i tej małej smarkuli w kącie...
Zacisnął palce na zakrwawionym, metalowym pręcie i z szaleńczym wyrazem twarzy, ruszył powoli w kierunku dziecka. Ta ze strachem tlącym się w jej zielonych tęczówkach, przycisnęła do siebie kolana, po czym oplotła je ramionami. Ramiona zadrżały, tętno przyspieszyło. Nie chciała skończyć jak jej siostra... Nie chciała umierać... Nie chciała czuć bólu... Chciała normalnie żyć jak każde inne dziecko. Naprawdę prosiła o zbyt wiele? Cicho szlochając, zacisnęła mocniej powieki w oczekiwaniu na przeszywającą falę bólu.

 To już nie są ludzie... Nie ludzie... Oni... są pozbawieni całego człowieczeństwa! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz