Drogi Kapralu,
Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek to przeczytasz. Czy, chociażby zobaczysz, kawałek tego bezwartościowego papieru, poczujesz, to... w co ja wlałam miliony swoich uczuć.
Kapralu, wciąż pamiętam dzień, w którym dołączyłam do wojska.
To było takie nagłe, takie niespodziewane.
Po tylu ciężkich treningach, wyczerpujących testach, obrazach ginących towarzyszy wprost na moich oczach, smakowania krwi niewinnych ludzi...
Udało mi się.
Stałam się kadetem.
Euforia ogarniająca moje ciało była nie do opisania, myślałam, że uniosę się na skrzydłach i wzbiję w w powietrze ze szczęścia.
Chociaż wciąż nie wiedziałam, do którego oddziału mam dołączyć... cieszyłam się, bo wiedziałam, że tata będzie ze mnie dumny.
Że przyjdzie i zobaczy, że jego mała Petra stała się dorosła.
Samodzielna, niezależna, silna.
Chciałam być dumą rodziny, by wszyscy we mnie uwierzyli.
Chciałam przywrócić, im nadzieję, że wszyscy zobaczą jeszcze świat zewnętrzny.
Że uda nam się zobaczyć lodowe góry, ziemie pełne piasku.
Ciepłe, słone wody.
Tak bardzo chciałam, żeby ludzkość wyszła spod terroru Tytanów.
Byśmy na nowo okryli się chwałą.
Zdobyli od tak dawna upragnioną wolność.
I, by świadomość upokorzenia, egzystencji za murami niczym w klatkach...
... po prostu pewnego dnia zniknęła.
Był taki dzień, którego nie zapomnę nigdy.
Usłyszałam dzwony dochodzące bezpośrednio z muru Rose, co oznaczało, że Legion Zwiadowców wrócił.
Pragnęłam na własne oczy zobaczyć jak bohaterowie wracają z misji ocalenia ludzkości.
Wciąż pamiętam, kiedy zobaczyłam dumnych żołnierzy, na plecach których okazale widniały wspaniałe Skrzydła Wolności.
Już wtedy wiedziałam, do którego oddziału dołączę.
Nie ukrywam, iż widziałam te wszystkie rozszarpane szczątki dziesiątek ofiar, które oddały życie, by być przydatnym dla swojej rasy.
Tych sztywnych, zapewne chłodnych ciał ludzi, którzy polegli w walce z wrogiem.
Odczułam wtedy, pewnego rodzaju niepokój, może i nawet obawę przed podjęciem bitwy z okrutnymi ciemiężcami.
Kamienne, pozbawione jakiegokolwiek śladu życia twarze żołnierzy ubrudzonych we krwi.
Ich puste, wyblakłe oczy, w których wyraźnie szkliły się łzy.
Nie chciałam więcej na to patrzeć, na ich cierpienie, ból, rozpacz.
Jednak wtedy, dostrzegłam Ciebie, kapralu.
Siedziałeś na koniu w zielonym płaszczu z dumnie uniesioną głową i twarzą, która nie wyrażała żadnych emocji, żadnych uczuć.
Choć tamtego dnia, przez Trost przelała się fala emocji, ty pozostawałeś niewzruszony.
Zaimponowałeś mi.
I nawet gdy ludzie wykrzykiwali obraźliwe i kpiące uwagi w stronę Legionu...
ty nie zwracałeś na to uwagi.
Niektórzy mogliby nawet powiedzieć, że nie obchodziło Cię to, że podczas wyprawy za mur, zginęło wielu Twoich ludzi.
Jednak ja wiedziałam, czułam gdzieś głęboko w sobie, że to tylko maska obojętności, która miała ukryć twój ból oraz ukoić serca tych, którzy tak nienawistnie podchodzili do Zwiadowców.
By wyładowali swoją złość i gniew na Tobie.
To właśnie wtedy, w tamtym momencie, uświadomiłam sobie...
... że chcę być silniejsza, by móc walczyć u Twojego boku.
By być blisko Ciebie.
Codziennie trenowałam.
Mało jadłam.
Dużo ćwiczyłam, by nie stracić kondycji.
Chciałam dać z siebie jak najwięcej, by znów móc Cię ujrzeć.
Nie dbałam o to, w jakim stanie wrócę z kolejnego treningu.
Pomimo moich zadrapań, aż po kości.
Siniaków na całym ciele.
Ran, które uświadamiały mi jak wiele muszę się jeszcze nauczyć.
Znosiłam wszystko.
Aż przyszło nam wszystkim, by wybrać sobie drogę, od której zależeć będzie nasza przyszłość.
Kapitan Erwin, dowódca Legionu Zwiadowców, stanął przed nami z rękoma założonymi do tyłu.
Bez mrugnięcia okiem, opowiedział nam jaka jest rzeczywistość.
Brutalnie sprowadził nas na ziemię i zmiażdżył ułudne poczucie bezpieczeństwa.
Nie odstraszyło mnie to a wręcz przeciwnie.
Prawie wszyscy odeszli, jednak tylko nieliczni zostali.
Tak poznałam Gunter'a, Auruo i Erd'a.
Zostaliśmy Zwiadowcami.
Pełnoprawnymi, dumnymi żołnierzami.
Aż pewnego dnia, przyjąłeś nas do swojego oddziału.
Staliśmy się Oddziałem Rivaille'a.
Wszyscy zawsze dzielnie walczyliśmy, do ostatniej kropli krwi i potu.
Rozumieliśmy się bez słów.
Ufaliśmy sobie bezgranicznie.
Wierzyliśmy w swoją wzajemną siłę.
Słuchaliśmy wiernie Twoich rozkazów, kapralu.
Nawet gdy nam się nie podobały.
Gdy się z nimi nie zgadzaliśmy.
Posłusznie wykonywaliśmy polecenia.
Razem odnosiliśmy zwycięstwa, przeżywaliśmy porażki.
Gdy przychodziły bolesne czasy, zawsze byliśmy dla siebie wsparciem.
I choć czasami sprzeczaliśmy się, najczęściej o głupoty,
nie zgadzaliśmy się,
wybuchały między nami konflikty,
nawet i bójki.
To zawsze wiedziałam, że jesteśmy dla siebie rodziną.
Nie byliśmy idealni.
Bo nikt nie jest idealny.
Przecież jesteśmy tylko ludźmi, prawda?
Może i to trochę zabawne ale zdaje mi się,
że Auruo próbuje być taki jak ty.
Nic w tym oczywiście złego.
Jednak gdyby się tak nie puszył,
może i by mu się udało,
gdyby nie rozmawiał podczas jazdy na koniu i nie przygryzał sobie wtedy języka,
gdyby tak się nie chwalił swoimi umiejętnościami.
Jednak wszyscy lubimy go takim jaki jest.
Staramy się go uświadamiać, że watro jest być tylko sobą,
bo nie da się być kimś innym.
Ale ten głupek zawsze upiera się przy swoim.
Godne podziwu.
Zawsze walczy o swoje i nie poddaje się tak łatwo.
Zawsze stara się być jeszcze lepszy w tym co robi.
Gunter czasem mu docinał na ten temat.
Choć tylko żartobliwie.
Co do Gunter'a.
Zawsze potrafi nas pocieszyć, rozbawić.
Uwielbiam z nim rozmawiać.
Jest duszą, która zawsze ożywiała nasz Oddział.
I choć czasem starał się być poważny jakoś specjalnie mu to nie wychodziło.
Erd z kolei zazwyczaj utrzymywał powagę i dyscyplinę.
Trudno się dziwić, jako drugi dowódca chyba już musi taki być.
Często sprowadza nas na ziemię i może wydaje się trochę sztywny, to jednak zawsze jest pogodny.
Lubię to w nim.
Do tego ty, nasz ukochany dowódca...
Pomimo naszych wad,
kłótni czy sporów,
różnicy zdań,
jesteśmy ze sobą zgrani i zwarci.
Wszyscy się od siebie różnimy, co tak bardzo w nas uwielbiam .
Z tego powodu, Oddział Rivaille'a jest niepowtarzalny, wyjątkowy.
Może i to trochę zabawne ale zdaje mi się,
że Auruo próbuje być taki jak ty.
Nic w tym oczywiście złego.
Jednak gdyby się tak nie puszył,
może i by mu się udało,
gdyby nie rozmawiał podczas jazdy na koniu i nie przygryzał sobie wtedy języka,
gdyby tak się nie chwalił swoimi umiejętnościami.
Jednak wszyscy lubimy go takim jaki jest.
Staramy się go uświadamiać, że watro jest być tylko sobą,
bo nie da się być kimś innym.
Ale ten głupek zawsze upiera się przy swoim.
Godne podziwu.
Zawsze walczy o swoje i nie poddaje się tak łatwo.
Zawsze stara się być jeszcze lepszy w tym co robi.
Gunter czasem mu docinał na ten temat.
Choć tylko żartobliwie.
Co do Gunter'a.
Zawsze potrafi nas pocieszyć, rozbawić.
Uwielbiam z nim rozmawiać.
Jest duszą, która zawsze ożywiała nasz Oddział.
I choć czasem starał się być poważny jakoś specjalnie mu to nie wychodziło.
Erd z kolei zazwyczaj utrzymywał powagę i dyscyplinę.
Trudno się dziwić, jako drugi dowódca chyba już musi taki być.
Często sprowadza nas na ziemię i może wydaje się trochę sztywny, to jednak zawsze jest pogodny.
Lubię to w nim.
Do tego ty, nasz ukochany dowódca...
Pomimo naszych wad,
kłótni czy sporów,
różnicy zdań,
jesteśmy ze sobą zgrani i zwarci.
Wszyscy się od siebie różnimy, co tak bardzo w nas uwielbiam .
Z tego powodu, Oddział Rivaille'a jest niepowtarzalny, wyjątkowy.
Kapralu Rivaille,
jest coś, co nie daje mi spokoju od dłuższego czasu.
Coś co... wprawia mnie w smutek.
Twoje cierpienie.
Wiem co czujesz.
Co czujesz, gdy na Twoich oczach giną ludzie tak ważni dla Ciebie.
Wiem, że nie traktujesz ich jak zwykłe marionetki, którymi można się pobawić i wyrzucić.
Nie widzisz w nich zabawek, które kiedy się zepsują, zostawiasz niczym nic nie warte śmiecie.
Ty przeżywasz śmierć każdego z nich osobiście.
Niesiesz na swoich barkach niewyobrażalny ciężar.
Widząc łzy rodzin ofiar, ty też płaczesz.
Lecz twe łzy nie lecą po policzkach.
One zostają w sercu.
Ja to po prostu czuję.
Chciałabym jakoś uleczyć twój ból, dać twej rozdartej duszy ukojenie.
Zapełnić pustkę w Twoim sercu, swoją obecnością.
Byś czuł... że nie jesteś sam.
I w sumie sama za bardzo nie wiem, jak to określić,
ale chciałabym, byś został przy mnie...
tak długo jak to możliwe.
Ja obiecuję, że zrobię to samo.
Nie zniosłabym rozłąki z Tobą.
Dopóki jesteś obok, wiem, że jestem w stanie zrobić wszystko.
Że wciąż mogę być silniejsza.
Bo chcę taka być.
By móc Cię chronić.
Choć wiem, że ty jesteś silniejszy ode mnie,
mimo to... ja...
zawsze będę Cię chronić przed światem.
Przed jego okrucieństwem, brutalnością.
Bo jesteś dla mnie ważny jak nikt.
Ach tak, przypomniałam sobie o czymś.
Kapralu, gdybym kiedykolwiek zignorowała Twój rozkaz...
ukarz mnie odpowiednio.
Nie chcę być dla nikogo ciężarem.
Nie chcę się Tobie sprzeciwiać.
Po prostu chcę, być Tobie potrzebna.
Obiecaj mi, dobrze?
A pro po obietnic...
Proszę Cię, ufaj mi.
Ponieważ to, sprawia, że jestem niewiarygodnie szczęśliwa.
Proszę, starajmy się,
dawajmy z siebie wszystko...
dawajmy z siebie wszystko...
aby każde z nas wracało z misji...
żywe.
Strata bliskiej osoby, wypala w człowieku dziurę, której nic nie jest w stanie zaszyć.
Nie chcę być tego świadkiem.
Nie chcę, byśmy musieli przez to przechodzić.
Po prostu, chrońmy się nawzajem, dobrze?
Kapralu... może i jestem samolubna...
ale rozmawiaj ze mną, proszę.
Lubię słuchać twojego głosu.
Ociepla moje serce.
Jest tak spokojny, tak opanowany.
Jest melodią dla moich uszu.
Kiedy czasem powiesz cokolwiek w moją stronę,
czuję się naprawdę szczęśliwa, wyjątkowa.
Bo mam świadomość...
że twoje słowa są skierowane tylko i wyłącznie do mnie.
Nie lubię, gdy muszę patrzeć jak walczysz.
Jak jesteś cały we krwi.
Poobijany.
Podrapany.
Obolały...
Rani mnie ten widok.
To sprawia, że muszę się o Ciebie stale martwić.
Choć wierzę w twą siłę, w twoją wolę walki,
Boję się.
Że już nie zobaczę twojego spojrzenia, w którym tli się dobro.
Że nie będę w stanie poczuć twojego zapachu.
Że więcej Cię nie usłyszę.
Że już do nas nie wrócisz.
Że Drużyna Rivaille'a już nigdy więcej nie będzie w pełnym składzie.
Nie będziemy razem się śmiać,
smucić,
bać,
płakać,
cieszyć z kolejnych zwycięstw.
Jednak najbardziej boję się...
że już nie wrócisz do mnie.
Kapralu, mam Ci jeszcze tak wiele rzeczy do powiedzenia.
Jest tyle spraw do poruszenia.
Przynajmniej teraz, nie zawracajmy sobie tym głowy.
Chcę powiedzieć Ci tylko to, co ważne.
Obiecać.
Poprosić.
Hej... obiecajmy coś sobie, dobrze?
Kiedy któregoś dnia zostanę zraniona,
zacznę przegrywać,
moje ciało nie będzie zdatne do użytku...
Nigdy nie brudź sobie rąk moją krwią, proszę.
Na zakończenie, drogi Kapralu Rivaille...
mam do Ciebie ostatnią prośbę.
Gdybym kiedykolwiek zginęła...
zostań przy mnie...
I nigdy nie zapominaj o tym, że...
Naprawdę Cię kocham, Kapralu.
Lubię słuchać twojego głosu.
Ociepla moje serce.
Jest tak spokojny, tak opanowany.
Jest melodią dla moich uszu.
Kiedy czasem powiesz cokolwiek w moją stronę,
czuję się naprawdę szczęśliwa, wyjątkowa.
Bo mam świadomość...
że twoje słowa są skierowane tylko i wyłącznie do mnie.
Nie lubię, gdy muszę patrzeć jak walczysz.
Jak jesteś cały we krwi.
Poobijany.
Podrapany.
Obolały...
Rani mnie ten widok.
To sprawia, że muszę się o Ciebie stale martwić.
Choć wierzę w twą siłę, w twoją wolę walki,
Boję się.
Że już nie zobaczę twojego spojrzenia, w którym tli się dobro.
Że nie będę w stanie poczuć twojego zapachu.
Że więcej Cię nie usłyszę.
Że już do nas nie wrócisz.
Że Drużyna Rivaille'a już nigdy więcej nie będzie w pełnym składzie.
Nie będziemy razem się śmiać,
smucić,
bać,
płakać,
cieszyć z kolejnych zwycięstw.
Jednak najbardziej boję się...
że już nie wrócisz do mnie.
Kapralu, mam Ci jeszcze tak wiele rzeczy do powiedzenia.
Jest tyle spraw do poruszenia.
Przynajmniej teraz, nie zawracajmy sobie tym głowy.
Chcę powiedzieć Ci tylko to, co ważne.
Obiecać.
Poprosić.
Hej... obiecajmy coś sobie, dobrze?
Kiedy któregoś dnia zostanę zraniona,
zacznę przegrywać,
moje ciało nie będzie zdatne do użytku...
Nigdy nie brudź sobie rąk moją krwią, proszę.
Na zakończenie, drogi Kapralu Rivaille...
mam do Ciebie ostatnią prośbę.
Gdybym kiedykolwiek zginęła...
zostań przy mnie...
I nigdy nie zapominaj o tym, że...
Naprawdę Cię kocham, Kapralu.
Twoja podwładna,
Petra.
~*~
Właśnie Oddział Zwiadowców miał wracać z 57 Ekspedycji za mury. Tłum ludzi zebrał się wzdłuż wejścia do muru Rose jak i wioski. Wszyscy wiele oczekiwali. Że bohaterowie wrócą. Powiedzą, że dowiedzieli się czegoś nowego o Tytanach. Że śmierć tylu towarzyszy wcale nie poszła na marne. Że ludzkość posunie się o krok na przód, ku wyzwoleniu spod terroru tych bestii. Dzieci z okolicznych domów, zafascynowane powrotem legendarnego oddziału. Dzwony dochodzące z muru Rose, na raz ożywiły tłum. Jednak to co zobaczyli, przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Porozrywane ciała jeszcze niedawno cieszących się życiem żołnierzy, zakrwawione, sine szczątki ofiar, wielu rannych oraz fakt, iż z licznego Legionu Zwiadowców, została jedynie garstka. Na twarzach prostych ludzi, wymalowane były złość i rozżalenie oraz ogromny, niewyobrażalny ból. Łzy, krzyki i obraźliwe wyzwiska w stronę żołnierzy, wypełniły powietrze wokół całego dyskrytu a sami ''bohaterowie'' nie mieli na tyle odwagi, by po tym co się wydarzyło, spojrzeć społeczeństwu w oczy. Czuli się żałośni. Niepotrzebni. Zbędni. Nienawidzeni. Wśród oddziału zapanowała grobowa cisza, której nikt nie miał zamiaru przerywać. Nawet gdy ludzie mieszali ich z błotem i patrzyli wzrokiem pełnym pogardy, żaden żołnierz się nie sprzeciwiał, nie buntował. Bo każdy dobrze wiedział, że mają rację.
- Dowódco Erwinie, odpowiedz! Czy zdobyliście jakieś informacje, dla których warto było poświęcić tylu ludzi?!
- Czy żałujesz utraty tylu podwładnych?!
Wściekli ludzie, wciąż wykrzykiwali pełne żalu i goryczy pytania, w stronę Dowódcy. Smith prowadził konia i ściskając mocniej sznur przymocowany do zwierzęcia, nie wiedział co miał odpowiadać. Oczywistym było, że jako dowódca nawalił. Poświęcił zbyt wielu swoich podwładnych. Doskonale rozumiał uczucia tłumu. Zdeptał ich nadzieje, sprawił im niewyobrażalny ból, który za wszelką cenę próbowali odreagować na nim. Dlaczego lepiej nie zaplanował akcji? Dlaczego dopuścił do tak makabrycznych wydarzeń? Do oczu cisnęły mu się łzy, jednak przygryzł wargi i bez słowa ruszył dalej Jednak jego kamienna twarz, tylko wykrzywiła się w bólu. Wyglądał niczym marionetka, idąca bez konkretnego celu, pozbawiona życia.
- Szanowny kapralu Rivaille! Moja córka jest w pańskim oddziale!
Czarnowłosy, niski mężczyzna wzdrygnął się na dźwięk tego głosu. Choć wcale go nie znał, domyślał się do kogo może należeć. Wiedział, że nieuniknione spotkanie ma nadejść właśnie w tej chwili. Nie chciał tego. Nie chciał mu mówić, że jego córka nie żyje. Jak miał mu to powiedzieć? Przecież sam nie potrafił w to uwierzyć.
- Jestem ojcem Petry. Brązowowłosy, już dość w podeszłym wieku mężczyzna, podbiegł do kaprala z uśmiechem, którego nie miał zamiaru zakryć. Był szczęśliwy, bo po ponownej rozłące znów mógł zobaczyć swą ukochaną, jedyną córeczkę. Chciałem z panem zamienić słówko, nim się z nią zobaczę. Nim wyruszyła, zostawiła list. Wspomniała, że docenił pan jej umiejętności i pozwolił dołączyć do swojego oddziału. Dodała, że chce się dla pana poświęcić. Cóż, jest chyba zbyt roztrzepana, by zrozumieć co czuje jej ojciec. Zaśmiał się. Jako jej tata, uważam, że jest trochę za wcześnie, by wychodziła za mąż. Jest jeszcze młoda i całe życie przed nią.
Spiął się jak struna a w jednej chwili jego oczy, zupełnie zostały pozbawione jakiegokolwiek blasku. Jego twarz skamieniała, wykrzywiona w szoku i melancholii. Ojciec Petry... jak miał mu powiedzieć... skoro sam nie chciał przyjąć tego do wiadomości... że ona...
- Ach no cóż, w każdym razie chcę wręczyć panu ten list, uważam, że powinieneś go przeczytać, szanowny kapralu. Jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech, po czym prawie siłą wepchnął białą kopertę do dłoni Rivaille'a. Żegnając się z kapralem, niczego nie świadomy, pobiegł w stronę znaną tylko sobie, by spotkać się ze swoją ukochaną córeczką. Czarnowłosy zacisnął blade, roztrzęsione palce na papierze i wbił spojrzenie w czubki swoich butów.
~*~
Zbliżał się wieczór. Dla wszystkich, mijający dzień był koszmarem, jakiego nikt nie byłby sobie w stanie wyobrazić. Nikt nie spodziewał się straty tylu towarzyszy. Tyle przelanej krwi. Tylu łez. Tytani zaatakowali niespodziewanie. Erwin wiedział, że zapewne zostanie ukarany z niekompetencję i obarczony winą, za śmierć tylu żołnierzy. Że Eren zostanie oddany pod rządy Żandarmerii. Że być może... nastąpi koniec, Legionu Zwiadowców.
...
Siedział sam w pustym, głuchym pokoju. Pozbawiony munduru, wyglądał niczym zwykły cywil. Na stole stały tylko drobna, ledwo paląca się świeca i biały kubek, pełen gorącej herbaty. W spokoju i uwadze, dokładnie lustrował każdą część listu, nie mrugając nawet okiem. Zaczytany w słowa swojej podopiecznej, nawet nie zauważył, kiedy na zewnątrz zrobiło się kompletnie ciemno. Pierwsze burzowe chmury zakryły rozgwieżdżone niebo, nad murami. Porywisty wiatr, wprawiając w ruch stare, spróchniałe gałęzie pobliskiej jabłoni, sprawiał, iż te uderzały delikatnie o szybę pomieszczenia, jednak jemu to zupełnie nie przeszkadzało. Gdy przeczytał ostatnie zdanie listu, znieruchomiał. Każda, nawet najmniejsza komórka ciała, odmówiła mu posłuszeństwa. Rozszerzone, zakryte czarną grzywką oczy, wpatrywały się w pogniecioną kartkę a uchylone lekko drżące usta, nie były w stanie się poruszyć, by nawet móc zaczerpnąć oddechu. W jednej chwili jego serce zatrzymało się, obróciło o 180 stopni i znów kontynuowało swój bieg, przyspieszając rytm. Nie był w stanie zrozumieć, dlaczego wtedy posłusznie dostosował się do rozkazów Erwina. Dlaczego nie zawrócił w porę? Dlaczego powierzył ochronę nad Eren'em swojemu oddziałowi, zamiast samemu dopilnować jego bezpieczeństwa? Nie mógł przewidzieć skutków swoich działań. Bo nikt nie jest w stanie przewidzieć skutków swoich decyzji. Przyłożył dłonie zwinięte w pięści do czoła i zamknął oczy. W myślach przywołał obraz blondynki, która z uśmiechem, patrzy na niego, jak gdyby nigdy nic się nie stało. A tuż za nią stoją Erd, Auror i Gunter, roześmiani jak zawsze. Zaraz jednak, zobaczył przed oczami jak jeden po drugim leżą martwi na ziemi w kałużach krwi. Przygwożdżoną do drzewa Petrę, z pustym, pozbawionym tego wesołego blasku, wzrokiem. Po jej twarzy płynęła stużka krwi a lekko uchylone usta stanęły w bezruchu, jakby zaraz miały wydać z siebie potępieńczy krzyk. Potrząsnął głową kilka razy i w napadzie złości, strącił kubek z herbatą na ziemię, który rozbił się na kilkanaście małych kawałeczków a gorący napój powoli wsiąkał w szary dywan. Zacisnął dłonie jeszcze mocniej, z taką siłą, iż paznokcie boleśnie powbijały mu się w skórę aż do krwi. Próbował się uspokoić. Zatrzymać drżenie serca i cisnące się do oczu łzy. Petra... Nigdy by się nie spodziewał, jakimi uczuciami może go darzyć. Oczywiście wiedział, że miała do niego ogromny szacunek i była mu całkowicie oddana jako żołnierz... ale... nigdy by mu nawet przez myśl nie przeszło, że tak dobra, miłą i inteligentna dziewczyna, może zakochać się w takim dupku jak on. Czy bolała go ta cała sytuacja? Jak cholera. Spojrzał raz jeszcze na list, jakby własnoręcznie chciał zadać swemu sercu nową dawkę bólu.
Gdybym kiedykolwiek zginęła.. zostań przy mnie...
Nie był w stanie, spełnić tej obietnicy. Nawet nie wiedział teraz, gdzie znajduje się jej ciało. Pewnie stało się pożywką dla tych pieprzonych potworów. Sam przed sobą musiał się przyznać, że do końca nie był pewnien co czuł. Być może nie czuł do dziewczyny tego samego, co ona do niego ale na pewno nie była mu obojętna. Może i uciekli Tytanom oraz zdołali uratować Erena, jednak mimo to czuł się przegrany. Już nie jako dowódca, jako człowiek. Posłał swój własny oddział na śmierć... można się było spodziewać, że kobieta-tytan zacznie gonić Jeager'a. Że Drużyna Rivaille'a zacznie z nią walczyć. I że nie będą w stanie wygrać tej bitwy. Mając pełną świadomość swoich czynów, nie był już pewien, czy można go było dalej nazywać człowiekiem. Położył zgięte w łokciach ręce na stoliku, po czym oparł podbródek o splecione ze sobą dłonie a jego oczy szczelnie zakryła czarna grzywka. Jak jeszcze nigdy w życiu, teraz żyło w nim wiele emocji, których nie był w stanie opanować. Raz jeszcze, w myślach, przywołał obraz dziewczyny, która uśmiechała się ciepło w jego stronę a na jej plecach znajdowały się dumne Skrzydła Wolności. Patrzyła na niego zmartwiona, z cichym pytaniem Kapralu Rivaille, dlaczego jesteś smutny?
Nagle po jego twarzy spłynęła pojedyncza, szara łza a po niej kolejne, po czym z ust zaciśniętych w jedną linię, wydobył się cichy, rozżalony szloch. Ten jeden raz, nie był w stanie pohamować swoich uczuć, nie miał powodu, dla którego miałby to teraz robić. Przecież nikogo nie było w pobliżu, nikt go nie widział, nie słyszał.
Kapralu Rivaille, dlaczego płaczesz?
Nagle po jego twarzy spłynęła pojedyncza, szara łza a po niej kolejne, po czym z ust zaciśniętych w jedną linię, wydobył się cichy, rozżalony szloch. Ten jeden raz, nie był w stanie pohamować swoich uczuć, nie miał powodu, dla którego miałby to teraz robić. Przecież nikogo nie było w pobliżu, nikt go nie widział, nie słyszał.
Kapralu Rivaille, dlaczego płaczesz?
Ścisnął w dłoni swoje czarne, prawie, że hebanowe włosy i aż jęknął żałośnie a po jego mokrych policzkach nadal płynęły szare, samotne łzy, rozpryskując się o drewnianą, ciemną podłogę, co wypełniało głuchą ciszę panującą w pokoju.
- Petra... Wyszeptał. A miałaś mnie nie zostawiać samego...
~*~
Witam witam po dość długiej przerwie od pisania tutaj.
Przepraszam, zaniedbałam trochę Pojebanolandię ale jednak czas nie sługa i mnie ogranicza.
Szkoła, dom, dodatkowe prace na zewnątrz, bieganie, załatwianie wszystkich papierów itp... przez to wszystko nie mam już ostatnio ani czasu ani weny na pisanie.
Ale tam nie zawracajmy sobie głowy takimi rzeczami...
Wyskrobałam one~shot'a dotyczącego pairingu Rivaille x Petra związanego z anime/mangą Shingeki no Kyojin (Attack on Titan), którego dedykuję Alex13.
Obiecałam, że specjalnie dla niej dodam coś takiego, więc to właśnie jej go dedykuję. ♥
Siostrzyczko, ja mam nadzieję, że nie zabijesz mnie za to, że dodałam ten obrazek z ukochanym Oddziałem Rivaille'a. Cóż, po prostu musiałam go tu wstawić. :3
Mam nadzieję, że się spodobało, pomimo, że trochę posmutaliśmy.
A teraz słoneczka lecę spać a ocenę moich wypocin zostawiam wam i przede wszystkim samej Alex. ; *
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA.
OdpowiedzUsuń*kilka spamów literką "a" i nałogowego wciskania caps locka później*
BRACIAK, JA CIĘ CHYBA ZABIJĘ.
PRZYJDĘ DO SIEBIE W NOCY I ZADŹGAM STĘPIONYM NOŻEM DO KARTONU.
T_T
RYCZĘ. F***, PRZEZ TO RYCZĘ. AUTENTYCZNIE, A TO RZADKIE DLA MNIE PRZY SERIALACH, ANIME, KSIĄŻKACH (itp, etc., itd., znacie dalszy ciąg).
I jeszcze sobie smutnawą nutę zapuściłam...damn it, ja to uwielbiam siebie dołować...
ISAYAMA, NIE WYBACZĘ CI, ŻE UKATRUPIŁEŚ PETRĘ. I RESZTĘ ODDZIAŁU.
Annie, hejtuję Cię. Szczerze hejtuję, już jako człowiek miałam ochotę Cię pociachać na kawałki i rzucić rybom na pożarcie Twoje zwłoki...
Hinuś, to było cudne. Cudne, zajebiste, piękne, KOBIETO PRZYPOMINAM, ŻE PRZED CHWILĄ RYCZAŁAM *jak dobrze, że sama w domu siedzę* T_T
~ Evil Queen
Hina, jeśli mogę się tak ciebie zwracać, to było piękne. Dawno tak przy niczym nie płakałam.
OdpowiedzUsuńI tu jest moje pytanie: Czemu ja do tej pory nie zetknęłam się z twoimi opowiadaniami? Trzeba to nadrobić :p
Pozdrawiam, Bea ;*
...........................
OdpowiedzUsuńMam zatrzymanie akcji serca. Rany boskie, w oczach mi się łzy zbierają!
Ten list i ta (jak dla mnie) zaskakująca rekacja Kaprala Leviego Rivaille...
To było cudowne, wiesz że kocham jak piszesz, ale tym zmiażdżyłaś moje serce jak Tytan zgniata ludzi (jakie porównanie xD).
Śmierć oddziału Leviego była dla mnie jedną z najsmutniejszych sytuacji w anime SnK, a ty mi to przypomniałaś i sprawiłaś, że odczuwam jeszcze większy smutek - to świadczy tylko o twoim talencie.
Jestem z ciebie dumna, za ten pomysł z listem i za jego wykonanie.. ale jak z żalu pęknie mi serce po takiej dawce smutku, to będziesz mnie miała na sumieniu! xD :*
To jeden z najpiękniejszych oneshootów, jakie czytałam! ;_; Szczególnie, że wzrusza mnie myśl o paringu RivaixPetra.
OdpowiedzUsuńPękło mi serce... ;-;
OdpowiedzUsuń